Monochromatyczna podróż do japońskiej krainy umarłych z kataną w ręku.
Co Ci się kojarzy na hasło "feudalna Japonia"?
W moim przypadku praktycznie od razu w głowie pojawiają się samuraje, ostre niczym brzytwa katany, Japonki w kimonach oraz czarno-białe filmy Akiry Kurosawy o zemście i honorowych wojownikach. I po Trek to Yomi wyraźnie widać, że twórcy tego tytułu myśleli podobnie.
Trek to Yomi to filmowa gra akcji autorstwa Leonarda Menchiariego (twóca The Eternal Castle [Remastered]) i polskiego studia Flying Wild Hog (twórcy m.in. serii Shadow Warrior), w której wcielamy się w rolę samuraja o imieniu Hiroki walczącego z siłami zła.
Nie bez kozery użyłem tu określenia "filmowa". Dlaczego? Bo dzięki użyciu pewnych trików przez twórców cała gra ma bardzo filmowy klimat.
Monochromatyczna oprawa graficzna, filtr ziarna czy ujęcia przedstawiające akcje robią tu robotę. Bo o ile walka z przeciwnikami to typowy side-scroller, o tyle eksploracja terenu bardziej przypomina mi miks Furi i ANNO: Mutationem, gdzie możemy sobie pozwiedzać okolicę (w ograniczonym zakresie, ale jednak) w poszukiwaniu różnych sekretów. Za tak umiejętne użycie tych elementów należą się ogromne brawa dla twórców.
Niestety, ten dobry efekt filmowości psuje trochę grafika. W przypadku Trek to Yomi wyraźnie widać, że jest to port gry, która powstała z myślą o mocniejszych konsolach - downgrade grafiki jest tu wyraźnie widoczny.
Zastosowana monochromatyczna oprawa czy filtry próbują ukryć niedoskonałości grafiki. I w miarę to się udaje podczas zwiedzania czy walki, kiedy to skupiamy się na akcji. Jednak w przypadku przerywników, kiedy to postacie pokazane są na zbliżeniach, niskiej jakości modele czy tekstury jednak potrafią kłuć w oczy. Można to żartobliwie skwitować angielskim powiedzonkiem not good, not terrible - czyli nie jest źle, ale jednak mogło by być lepiej, bo nie zawsze wszystko ładnie i fajnie wygląda.
Na szczęście twórcom udało się zachować płynność rozgrywki i nie zauważyłem, by gra w którymś momencie się “krztusiła” (ogrywałem ten tytuł mając konsolę w docku).
Tu jeszcze warto wspomnieć, że najlepiej grać właśnie w trybie stacjonarnym, ponieważ w trybie handheldowym jakość grafiki (głównie rozdzielczość) jest niższa.
Ale jak zapewne dobrze wiesz, grafika nie jest dla mnie najważniejszym aspektem podczas grania. Bardziej zwracam uwagę na takie rzeczy jak jej grywalność czy miodność. I jak na tym polu wypada Trek to Yomi?
Muszę przyznać, że gra nadrabia swoim klimatem. Bez względu na to czy spacerujemy po wiosce lub lesie czy też buszujemy po polach ryżowych, autentycznie czułem, że jestem w feudalnej Japonii. Na pewno pomaga w tym japoński dubbing, który tylko uwiarygadnia to odczucie. Kolejny duży plus dla twórców za taki smaczek.
A jak już jestem przy dubbingu, to warto też wspomnieć o muzyce w grze. Podczas rozgrywki przygrywają nam typowe japońskie instrumenty jak bębny czy shamiseny, a melodie budują odpowiedni nastrój (np. zagrzewają do walki) i umiejętnie budują klimat.
Warto też wspomnieć o poziomach trudności dostępnych w grze. Do wyboru mamy cztery, z czego od początku mamy dostęp do trzech. Najprostszy (nazwany Kabuki) przeznaczony jest dla osób, dla których najważniejsza jest historia, a walki są łatwe i niewymagające. Kolejne dwa to Bushido i Ronin. Tu już walka z przeciwnikami jest wymagająca.
Potyczki opierają się na umiejętnym parowaniu ciosów przeciwnika i wyprowadzaniu w odpowiednim momencie kontrataku. Trzeba więc dobrze obserwować przeciwnika i nie dać się otoczyć, by nie dostać ciosu w plecy. Podobny schemat walki dostępny jest też np. w Unto the End. Tam jednak trzeba było mieć na uwadze, że możemy zginąć już od jednego ciosu (w Trek to Yomi możemy przyjąć kilka ciosów zanim trzeba będzie rozpocząć dany fragment od nowa).
Kolejny plusik dla twórców należy się za dostępność polskiej wersji językowej w postaci napisów w grze. Niby gra współtworzona przez polskie studio, ale nie zawsze jest to oczywiste, by umieścić w grze rodzimy język.
Zdziwiłem się jednak, kiedy okazało się że natywna switchowa funkcja robienia screenshotów czy nagrywania 30-sekundowych filmików została zablokowana. Czyżby ten mechanizm w jakiś sposób powodowała gorsze działanie gry i stąd zdecydowano się na taki krok? A może twórcy bali się porównania switchowej wersji z innymi? Postanowiłem skontaktować się z bezpośrednio z Flying Wild Hog z pytaniem czemu nie ma takiej możliwości. Po jakimś czasie dostałem informację, że to bug w grze i pracują nad jego naprawieniem. Trochę szkoda, że nie wyłapano tego błędu wcześniej i funkcja ta nie jest dostępna w grze na start (z tego też względu nie uświadczysz zrzutów ekranu z gry w niniejszej recenzji).
Reasumując - dostaliśmy dobry port fajnej i klimatycznej gry akcji, która niestety miejscami kuleje pod względem graficznym. Jednak jeżeli przymknie się na to oko i będzie się chłonęło historię i klimat, wtedy mamy zapewnioną ciekawą rozrywkę na kilka godzin.
Na plus:
klimat feudalnej Japonii,
filmowość gry,
japoński dubbing.
Na minus:
miejscami grafika kłuje w oczy (przede wszystkim w przerywnikach).
Werdykt:
Dobra filmowa gra, dzięki której odwiedzimy feudalną Japonię i dokonamy honorowej zemsty kierując poczynaniami samuraja. Fani japońskiej kultury powinni zagrać w ten tytuł.
Deweloper: Flying Wild Hog
Wydawca: Devolver Digital
Data wydania: 30 stycznia 2023
Waga: 3,75 GB
Cena: 80 PLN
Dziękuję Cosmocover za udostępnienie gry do recenzji.
Podaj dalej: Wspieraj Pana Nindyka Partner strony:
Co tu dużo mówić - chciałbym docierać ze swoimi treściami do jak największego grona czytelników. Dlatego jeżeli doceniasz to, co robię, to proszę Cię o udostępnianie moich tekstów dalej oraz o polubienia i komentowanie moich postów w social mediach.
Możesz też mnie wesprzeć stawiając wirtualną kawę w serwisie BuyCoffee.to lub zostając moim Patronem. Zmotywuje mnie to do dalszej pracy nad prawdopodobnie najlepszą stroną o grach niezależnych na Switcha.